wykorzystuje chwilę, kiedy moja rodzina jest zajęta wspólnym oglądaniem i mogę poczynić szybki wpis.
Już dawno chciałam coś napisać, trudno takich wydarzeń, nie pozostawić bez komentarza, bo przecież kiedyś będziemy to wnukom opowiadać, tylko co napisać? O wirusie co zaatakował i sparaliżował świat z jednej strony, ale też pozwolił na odrobinę oddechu z drugiej.
Kiedy sześć tygodni temu, nasz świat zwolnił, kiedy zamknięto szkoły na miesiąc, wszyscy traktowali te wydarzenia jak coś bardzo tymczasowego co na pewno w ciągu tych rzeczonych czterech tygodni się rozwiążę. Jutro zacznie się szósty tydzień od kiedy nasze życie dość mocno się zmieniło i mówiąc szczerze końca nie widać. Jak każdy mam, miałam i przypuszczam, że nie uniknę seryjnych dołów i ekscytacji, radości i całkowitego załamania, wiary, że jest dobrze i totalnego braku nadziei…bo to taki czas, jak dla mnie niesamowita próba przede wszystkim cierpliwości. Och jak ona teraz jest potrzebna, nagle okazuje się, że na nic nie mamy wpływu i jedyne co możemy zrobić to zostać w domu i czekać. Ale jak??? Jak to zostać w domu? Jak to nie wychodzić? jaaakkkkkk? Jeszcze zostać w domu z dziećmi, zająć się ich lekcjami, gotowaniem, sprzątaniem, praniem, układaniem, przekładaniem …
Początek to był istny koszmar! Miałam ochotę zakopać się w jakiejś dziurze i z tamtąd nie wychodzić, ale jak to? przecież nie mogę, przecież dzieci patrzą, przecież za chwilę mam dostać certyfikat Health Coach, przecież to wszystko przejdzie, przecież to tylko chwila. Im bardziej o tym myślałam tym bardziej mnie to dopadało, tym bardziej ciągnęło w dół, wdech/wydech, jakoś nie działało…
I tak zupełnie niedawno kilka dni temu pomyślałam o Świętach, o Świętach Wielkanocy. Oczywiście najpierw wielki żal i smutek, że święconki nie będzie, że nikt do nas nie przyjdzie, że nigdzie nie pójdziemy, że wszystko źle i jak tak sama sobie tych smutków dorzucałam przyszło opanowanie. Pomyślałam, że Święta będą takie jak je zrobimy. Co z tego, że nie mamy farbek do jajek, przecież zawsze są flamastry, co z tego, że nie mamy zajączka i baranka i małej drożdżowej babeczki, nie mamy też kiełbaski (od miesiąca u nas w domu, już nikt nie je mięsa) i paru innych, ale mamy siebie i mamy chęci, żeby było miło, żebyśmy za parę lat wspominali ten czas z łezką w oku.
W naszym świątecznym koszyczku są głównie słodycze, które mają zdolności do wyparowywania, więc obawiam się, że jutro rano wspomniany koszyczek będzie pusty. Na jutrzejsze śniadanie, mamy białą wegetariańską kiełbasę, jajka faszerowane, sałatkę jarzynową, dwa pasztety wegetariańskie, mazurek z kajmakiem, babkę drożdżową (uwielbiam!!!!!!) i udało mi się po raz pierwszy w mojej karierze zrobić paschę, bez najmniejszego wstydu, powiem że jest absolutnym majstersztykiem.
Jest prawie 18:00 w sobotę, dzieciaki z Bartkiem na dole oglądają bajkę, ja mam chwilę dla siebie, jedzenie czeka spokojnie w lodówce na jutro, na stole leży już świąteczny obrus od mojej mamy (biały w złote króliczki ) w wazonie stoją kwiaty, mamy gałązki z maleńkimi zielonymi listkami (kupione tu za cenę złota, ale w myśl zasady, że nie ma nic droższego od pieniędzy), tulipany i hiacynty dzięki, którym pachnie wiosną na pustyni, jesteśmy razem, jesteśmy zdrowi, to wszystko co teraz jest nam do szczęścia potrzeba mamy w sobie i wokół siebie. Zawsze tak było, tylko my nie zawsze mieliśmy czas, żeby to zauważyć, teraz zwolniliśmy razem z całym światem i okazuje się, że można też żyć wolniej.
Nie wiem jak dalej wszystko się potoczy, nie zastanawiam się nad tym, codziennie dziękuje za to co mamy teraz.
Dziś życzę Wam Zdrowych Wesołych Świąt, takich w trakcie których będzie Wam po prostu dobrze! Dużo spokoju, jeszcze więcej cierpliwości i nieskończoność miłości…
Wszystko będzie dobrze…