mój piorunujący sukces w Dubaju…

O losie, losie mój jedyny!!!! Miałam zrobić wpis o Atlantis, ale daje słowo będę musiała poczekać z tym wspomnieniem, bo to jaki wczoraj dałam popis chyba jest bardziej warte zapamiętania na wieki i pozostawienia dla potomnych, coby wnuki mogły sobie „jaja” z babci za kilkanaście lat porobić!!!!

Pracy nie dostałam, a właściwie dostałam, no ale mój szef myśli czy nie zamknąć firmy. Ja jednak z wakacji wróciłam na lekkim haju, ba nawet nazwałabym to fazą manii i to takie po maksie. Myślałam, że mnie rozniesie, przecież już oczami wyobraźni widziałam zalataną siebie, zawsze z lekko rozwianym włosem (na tyle na ile wilgoć w powietrzu na rozwianie by pozwoliła), torbą z laptopem, teczkami z dokumentami, w jednym ręku kawa w drugim woda, do tego rano dzieci odwiezione do szkoły, ja biegnąca do samochodu więc na poranne plotki z mamami nie miałabym już więcej czasu, och miało być tak pięknie… no a tymczasem życie jest życiem i prostuje nawet najlepsze plany, wizje i marzenia.

Mimo, że zostałam w domu, to zupełnie nie umiałam (i chyba cały czas nie umiem) wyzbyć tego motorka, żeby coś robić, żeby być w tym kołowrotku szału. Pomyślałam czas wziąć sprawy w swoje ręce i zabłysnąć jako lokalna celebrytka internetowa tzw. blogerka parentingowa. Plan banalny zakładam blog o tematyce rodzicielsko, matczynej z dziećmi w tle, robię miliard bardziej niż mnie wystylizowanych zdjęć i wrzucam je na Instagram, po chwili mam 10 tysięcy followersów, bo przecież to będzie moja praca, więc od rana do nocy będę siedziała w necie i zdobywała kolejnych wielbicieli, z taką ilością oglądających ludzie zaczną sami do mnie walić drzwiami i oknami proponując mi współpracę.

Plan idealny, wspomnę tylko że blog miał być po angielsku, więc moje szanse na sukces były naprawdę duże. Tylko, że ja zawsze muszę mieć „kłody” pod nogi. Otóż od lipca, wszyscy Ci którzy chcą być ważnymi, czytanymi i wpływowymi blogerami muszą w ZEA wykupić licencję, z tego co wiem nie jest to super tania sprawa, nie napiszę dokładnie ile, bo powiem szczerze, że nie wiem, ale myślę że spokojnie kilkanaście tysięcy. Oczywiście to dało wielu sprytnym i o wiele bardziej przedsiębiorczym osobom szansę na rozpoczęcie nowych biznesów, które wykupują takie licencje i taki bloger może działać pod ich „skrzydłami”. Co i jak dokładnie miałam się dowiedzieć wczoraj na spotkaniu w Dubaju.

OHHH yeah spotkanie o 9 rano do 11, plan idealny, Bartek zawozi dzieci do szkoły, ja mam 15 minut na wyszykowanie się i biegiem do samochodu i w drogę. Wszystko zgodnie z planem. Jechało mi się super miło, moje ostatnie odkrycie to audiobooki, wow naprawdę to pomaga no i nie mam poczucia, że już w ogóle nie mam czasu na czytanie książek. Więc słuchając super kryminału „wife between us” ( żona między nami -polecam!!!!!) gnałam co przepisy pozwalały, chociaż obawiam się, że dziś jest szansa na sms z mandatem bo w dwóch miejscach nieco się zagapiłam no nic zobaczymy.

Nastrój turbo pozytywny, przecież zaraz wejdę do świata tych wszystkich blogerów i dubajskich celebrytów, co to od roku jestem ich followerem na Instagramie. Oczywiście pomyliłam zjazdy, ale to nic najwyżej spóźnię się całe 5 minut nawet lepiej, będę miała zabiegane wejście. Pomylenie zjazdu okazało się ciut bardziej uciążliwe, bo następny zjazd wpędził mnie w korek. Mimo to myślę sobie jest dobrze, jestem wyluzowana, ja i moje życie wszystko jest pod kontrolą. Spóźniona jedyne 10 minut wjeżdżam do garażu. Miał być valet parking (czyli taki gdzie pod restauracją, hotelem, kafejką po prostu wysiadasz i oddajesz kluczyki, w zamian dostajesz kartę, a jak już swoje spotkanie zakończysz, to oddajesz kartę, a w zamian podstawiają Ci Twój samochód) pierwsza porażka Valet nie odnaleziony, a ja sama muszę szukać miejsca, które jest oczywiście w drugim końcu parkingu i nie to nie jest straszne, że muszę przejść 200 metrów, przecież ruch to zdrowie, sama wstaje o 5 rano od 3 tygodni i walczę ze swoim nie muskularnym ciałem, próbując mu udowodnić, że te ćwiczenia o poranku to najlepsze co mogło nam się przytrafić. Obecnie w dzień jest jakieś 44 stopnie, a garaże wbrew temu co się opowiada w różnych przedziwnych miejscach wcale nie są klimatyzowane i częściej na nich jest o wiele cieplej niż na zewnątrz. Nic to idę, czuję jak pomału pot zbiera mi się na plecach, jeszcze nie jestem w fazie, że po nich płynie, uffff dopadam drzwi i wchodzę do błogiej klimatyzacji. Tam uśmiechnięta Pani pyta czy przyszłam na event, tak tak przyszłam a nawet przyjechałam , rejestruje się i Pani mówi, że to kosztuje 100 dhm, żaden problem wyjmuje kartę, Pani z uśmiechem mówi, że tylko gotówka. Bardzo śmieszne bo ja w portfelu mam całe 60 dhm no nie styknie, pytam gdzie jest bankomat? Myślę, jestem w Dubaju w centrum finansowym niedaleko centrum konferencyjnego, na pewno jest tu cała masa bankomatów.

O losie, okazało się, że nie bankomat jest ale muszę do niego dojść wszystko powinno mi zająć 10 min. Muszę wjechać na górę i wyjść przez restaurację.  Wjeżdzam do restauracji i myślę, że trochę się wygłupiłam szara lniana sukienka w japońskim stylu od Muji i białe adidasy puma, co wydawało mi się szczytem wyluzowanego matczynego stylu, są mocno nie na miejscu, bo tu laski są w pięknych sukniach do ziemi i butach na obcasie. Cholera, to jasne jak słońce, że wszystkie super bogate firmy nie będą chciały ze mną współpracować… Panie o 9 rano sączą wino, tak można jak widać w Dubaju również. Trochę mimo wszystko wydaje mi się to zabawne, ale najgorsze w tym wszystkim było to, że nie umiałam znaleźć wyjścia. Daje słowo!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Wszędzie lustra, więc nie wiadomo, co jest naprawdę a co jest tylko odbiciem, dzięki bogu toaletę udało mi się odnaleźć, a już byłam bliska tego triku co go Polka wykonała w rayanarze!

Wyszłam i po 10 minutach znalazłam bankomat. Pomyślałam cały czas jeszcze jest szansa, bo przecież tam była faza sączenia napoi wyskokowych, więc na same wykłady spóźnię się co najwyżej 10 min. Determinacja!

Jasne tylko uwaga hit kolejny ZGUBIŁAM SIĘ!!!!! wiem, wiem przyjechała lala z Abu Dhabi i próbuje się panoszyć w Dubaju. Daję słowo, że nawet google map, ani waze nie pomagały, bo i one zagubiły się ze mną w tej plątaninie uliczek, przejść, uliczek co to miały być, ale jeszcze ich nie ma, uliczek co to były ale je zlikwidowali itd. Poczułam się jak totalny dzban. Matko co za idiotka ze mnie nawet nie potrafię znaleźć drogi powrotnej!!!

Wysłałam całą serię sms’ów do Bartka o tym jakim to jestem dnem den i jak to jednak powinnam się zająć odchudzaniem, sprzątaniem i gotowaniem (chociaż mówiąc szczerze żadna z tych rzeczy nie idzie mi dobrze). Wróciłam po godzinie na parking mokra jak szczur!!! Pani od rejestracji już nie było, zresztą teraz moje zabiegane wejście miałoby szanse być nieco bardziej żałosne, więc nawet się ucieszyłam, że już jej nie było i że nie musiałam nic tłumaczyć.

Matko muszę jeszcze zapłacić za bilet, ale gdzie jest maszyna? Podchodzę do Pana sprzątającego, który pokazuje mi gdzie mam iść. Idę. Maszyna nie działa OUT OF ORDER. ooooooooo!!!!!! wracam do gościa, czuje, że temperatura na zewnątrz zaczyna osiągać jakieś totalne apogeum, a pot pojawia się już nie tylko na plecach, ale i na czole. A on mi mówi, żebym zjechała piętro niżej, zjeżdżam, a tam nie ma żadnej maszyn!!!!!!!!!!!!!! o nieeee. Na szczęście przypomniałam sobie, że mam godzinę za darmo, patrzę na bilet i co i mam 4 minut, żeby wydostać się z tego piekarnika. Biegiem, a właściwie świńskim spoconym kłusem dopadam samochód w którym jest chyba ze 100 stopni i wyjeżdżam i co i okazuje się, że tuż przy wyjeździe jest maszyna co działa!!!!!!!!!!

Bosh gdybyśmy nie mieszkali w AbuDhabi tylko w Dubaju to byłabym bardziej obyta. Wyrzucając sobie i nie tylko bo moje wszelki bóle i gorączki od razu przekazywałam w kwiecistych sms’ach Bartkowi, jaka to jestem lebiega, dojechałam do „świątyni Boga pieniądza” czyli outletu pod Dubajem, no przecież musiałam się jakoś uspokoić i ukoić moje skołatane nerwy.

Nic wielkiego nie kupiłam, jakieś tam dwie sukienki, nawet jeszcze się nie przyznałam, jeden t-shirt i najważniejsze w STARBUCKS mają już pumpkin spice latte tu w wersji COLD!!! To było jak miód na moje serce, pierwszy raz dyniowej kawy spróbowałam w NYC i od tamtej pory to mój ukochany smak jesieni. Pycha, może tylko ciut za słodka, ale ponieważ ja walczę ze złymi nawykami, to poprosiłam o tylko jeden pump syropu i zamiast normalnego mleka mleko migdałowe, mimo to i tak miałam swój najlepszy odlot. Poczułam się jak krytyk kulinarny z bajki Ratatuj, który próbuje ratatuja przygotowanego przez szczurka, ot nagle byłam w Central Parku, wśród spadających kolorowych liści i tłumu ludzi w słoneczny wrześniowy poranek. UWIELBIAM!!!!!!

Hmmm chyba nie będę ani Panią zabieganą z teczką i laptopem, ani nie będę wpływową blogerką na bliskim wschodzie, nie będę też piła szampana o 9 rano, ani nosiła wieczorowej sukni i obcasów 12 cm (no chyba że to będzie po mocnym nocnym melanżu, a obcasy będę trzymała w ręku), będę po prostu sobą w Tshircie, jeansach i adidasach, bo tak lubię najbardziej i cieszę się, że życie się tak ułożyło, że właśnie tak mogę.

Ale, ja nie byłabym sobą, gdybym nie wpadła na kolejny fantastyczny pomysł, więc uwaga….

Leave a Reply