co dziś zrobisz dla siebie?…

Jestem niecierpliwa. Nie lubię czekać, szybko się nudzę, jak coś robię to chcę, żeby efekt był natychmiastowy. Podziwiam kobiety, które mówią, że kiedy stały się matkami, nauczyły się cierpliwości, no cóż ze mną chyba mocno jest coś nie tak, bo dopiero przy trzecim dziecku, staram się panować nad emocjami i liczyć do dziesięciu, czasami i dwadzieścia razy pod rząd, a kiedy wydaje mi się, że jestem już chodzącą oazą spokoju, nagle, do akcji wkracza cała trójka, mąż, dwa koty i pies i wtedy z nadmiaru tej radości, ja eksploduje jak wulkan!!!!! Poczucie porażki potrafi dobić, bo już myślałam, że jestem chodzącym Zen, a tu się okazało, że radosne pokrzykiwania moich najsłodszych dzieci, pomrukiwanie kotów, wesołe szczekanie pieska i milion pytań męża wybiły mnie skutecznie z mojej enklawy.

Od dawna chodził mi po głowie „szalony” pomysł, żeby wrócić na jogę, ale znajdowałam w sobie miliardy wymówek, dawno już nie ćwiczyłam, to była moja ulubiona, przytyłam, to też ta z serii topowych, od czasu do czasu używałam takiej już lekko przestarzałej pt. nie mam czasu, chociaż biorąc obecne warunki i sytuację pod uwagę, tej ostatniej naprawdę starałam się nie nadużywać, bo nawet dla mnie brzmiała ona mocno śmiesznie!

Moja coach, zawsze mnie pytała, co zrobiłam dobrego dla siebie, zawsze miałam problem z odpowiedzią, bo ja wynajdywałam tysiące wymówek, żeby dla siebie niczego nie robić, miałam w sobie poczucie misji, wszyscy wokół mają być zaopiekowani i szczęśliwi i jak już tacy będą to ja wtedy będę mogła się tym ich szczęściem tak cieszyć, że ono wystarczy.

No jasne, że to nie działa, a człowiek za takie usługi potrafi wystawić bardzo wysoki rachunek, szczególnie jak Ci wszyscy wokół wcale nie są super szczęśliwi jak on chciał wtedy zaczynają się pytanio/pretensje jak to? dlaczego?

I mimo braku cierpliwości jakoś wyjątkowo długo zajęło mi zrozumienie, że to ja mam być zadowolona, a wieczne szczęście nie istnieje. Nie ma opcji, żeby codziennie, chodzić tylko i wyłącznie zadowolonym, jasne doceniam każdy dzień i z każdego się bardzo cieszę, ale w moim dniu nie jestem sama, spotykam w nim ludzi i sytuacje, które potrafią mnie zdenerwować, zasmucić, wkurzyć, zirytować, przestraszyć itp. wszystkie one są potrzebne i muszą być, jak przestałam z nimi walczyć (!) zrozumiałam, że szczęście, to akceptacja w sobie tych wszystkich uczuć, zachowań i zrozumienie ich.

Co w ostatnim czasie zrobiłam dla siebie? Bardzo dużo! 22 MARCA, 3 dni po tym, jak przylecieli do nas rodzice Bartka na miesięczne odwiedziny, zaczęłam post Dąbrowskiej, acha już słyszę te lamenty i groźby.

Co do lamentów, to powiem szczerze, że całkiem je rozumiem, na początku też martwiłam się, że jak przetrwam przez miesiąc z teściami, bez alkoholu (bo na poście nie można), przecież na trzeźwo się nie da- jak to mawiał klasyk, ale ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że przetrwałam i o dziwo było całkiem dobrze!!!

Co do gróźb, że dopadnie mnie efekt jojo, no cóż jako wieloletni grubas, mam dość duże doświadczenie z efektem jojo, i oczywiście, jeżeli zacznę pożerać czekoladę, zagryzając ciastem i popijając to wszystko shakeiem lodowym, to jestem bardziej niż pewna, że nawale nie dwa, a trzy razy tyle i wówczas wszyscy, którzy mnie „ostrzegali”, będą mogli odetchnąć wyraźnym „a nie mówiłam/mówiłem”.

Nie mniej póki co do końca mojego postu (na którym czuje się rewelacyjnie, mam mnóstwo energii, chce mi się góry przenosić, moja cierpliwość jest absolutnie podkręcona do granic możliwości), zostało mi jeszcze 8 dni.

To był najlepszy czas jaki mogłam sobie wymyślić, po pierwsze, mimo gości w domu, przygotowywania jedzenia, świąt wielkanocnych po drodze, ja zrobiłam coś dla siebie. Ostatnie 1.5 roku, to było szaleństwo, wszystko całe nasze życie było podporządkowane wyjazdowi do Abu Dhabi, każdy dzień, to było czekanie na informacje czy coś się zmieniło, kiedy jedziemy? Później cały stres związany z przeprowadzką, gdzie musieliśmy w Londynie zamknąć nasze sprawy, wszystko było wielkim źródłem stresu, być może gdybym wtedy zrobiła coś dla siebie, to potrafiłabym podejść do całej sytuacji z większym dystansem, to na pewno jest lekcja na przyszłość.

Sama chyba nigdy bym się nie zdecydowała na tak duży krok, jak to, ja bez tych wszystkich pyszności i to przez całe 42 dni!! Jestem jednak próżną i zazdrosną kobietą, kiedy zobaczyłam moją znajomą aktorkę Hanię Kochańską, chwalącą się na fb i insta swoimi efektami po poście, pomyślałam o nie ja też tak chce!!!! Skoro Hania, dała radę to i ja dam, na początku w ogóle w to nie wierzyłam. Po rozmowie z Hanią , która powiedziała mi „spróbuj, chociaż dwa tygodnie”, post zaczęłam z marszu. Myśląc, że to tylko 14 dni!!!, ale skoro wytrzymałam 14 to może jeszcze tydzień, jeszcze tydzień to już połowa postu, a skoro połowa to może jeszcze tydzień, w ten oto sposób zostało mi 8 dni do końca i wiem, że spokojnie dam radę.

Post oczyścił nie tylko ciało, ale i głowę, a może przede wszystkim ją. Nastąpił we mnie totalny reset.

Wczoraj po raz pierwszy od kilku lat byłam na jodze i było cudownie!!!! Dziś idę znowu!!!! Co najciekawsze moja instruktorka, przywitała mnie tak jakbyś były wieloletnimi przyjaciółkami, które się nie widziały przez bardzo długi czas!!!!!!!!!!

Nie chcę nikogo namawiać na post, bo każdy musi zdecydować sam, dla mnie to była najlepsza decyzja, jaką w ostatnim czasie podjęłam. Zrobiłam coś tylko i wyłącznie dla siebie, nikogo w to nie angażowałam, nikomu niczego nie kazałam i dało mi to bardzo dużo radości.

Zrobiłam to dla siebie!

A co Ty zrobisz dziś dla siebie?!

 

Leave a Reply