Pierwszy sobotni poranek po wakacyjnym leniuchowaniu, jest w miarę możliwości leniwy. Wprawdzie nie dla wszystkich bo Bartek wstał dziś o 3:45, żeby dojechać do pracy w Walii, na szczęście to już końcówka, więc też i jeden z ostatnich tak pracujących weekendów.
Ja z dzieciakami, mamy pełną labe, po raz pierwszy od zawsze nie mamy żadnych zajęć w sobotni poranek. Zazwyczaj wstawaliśmy rano i zaczynał się szał. Biegiem śniadanie, szybko na Kumon, powrót do domu, albo i nie, biegiem na karate, po karate godzina w samochodzie, żeby zdążyć na zajęcia z polskiego i już o 17 mieliśmy wolną sobotę. Na swój sposób to lubiłam, bo nie było czasu na myślenie, a wiadomo, jak człowiek za dużo się zastanawia, to do niczego dobrego nie prowadzi. Chociaż dziś kiedy się nie śpieszymy, to wydaje mi się, że cały ten sobotni szał nie był potrzebny, za bardzo dałam się ponieść londyńskiej presji sukcesu i opowieściom o tym, które z dzieci ma bardziej intensywny weekend po brzegi zapakowany zajęciami, także nawet nie bardzo ma czas pomyśleć o tym, że chciałoby porobić nic.
Póki co jest całkiem cicho, słychać tylko po raz tysięczny odgłosy „Madagaskaru”, moje domowe lemury zwisają z kanapy, jedząc naleśniki. Tak to wszystko wbrew dobrym manierom i celebrowaniu wspólnych śniadań przy stole, tyle, że ja uważam, że od czasu do czasu (a ja jestem dość wymagającą mamą) wszyscy powinni mieć odpust zupełny i robić to co chcą.
Ku mojemu zdziwieniu, a jest już prawie 9 rano, nie krzyknęłam dziś ani razu!!!!! I nie wiem czy to zasługa magicznych tabletek KALMS, dzięki którym postanowiłam sobie ułatwić ten nieco szalony czas, czy może to raczej fakt, że przestaliśmy się śpieszyć. Stawiam zdecydowanie na to drugie, bo jeszcze nie miałam okazji, wspomnianych tableteczek dziś zażyć. WOW to jednak ja potrafię być spokojna!!!!!!!!!!!?????????????
Ten tydzień był naprawdę pełen wyzwań. Rozpoczęliśmy akcję pakowanie, zaczęliśmy od tematu, który spędzał mi sen z powiek a mianowicie papiery. Większą część tej lwiej roboty mamy za sobą, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie mieli wspomnianych papierów porozkładanych po całym domu w różnych szufladach, szufladkach i szufladuniach. Ale naprawdę jest już dużo lepiej.
Dziś mam zamiar przejrzeć dwa schowki, które zazwyczaj trzeba było domykać, napierając na drzwi całym ciałem, a kiedy ów się otwierało, koniecznym były uniki z osłoną głowy, bo w sumie, to było bardziej niż pewne, że za chwilę coś wielkiego na głowę poleci.
Pomiędzy pakowaniami, chłopcy zaczęli szkołę. Na pewno dla Jasia to było ogromne przeżycie, bo poszedł do szkoły średniej i miał do przeżycie cały stres z tym faktem związany. Jak to będzie w miejscu, gdzie na przerwie nie jest się najstarszym, a Ci najstarsi to już są naprawdę starzy, bo przecież 18-to latek w oczach 11-to to już młody emeryt. Jak to będzie, od nowa szukać sobie kolegów, na domiar złego mając w tyle głowy świadomość, że to wszystko, ta cała praca to tylko na kilka tygodni i że zaraz wszystko trzeba będzie znowu zaczynać.
Z mojej perspektywy był strach o wszystko czego matki się boją, czyli poza bolączkami dziecka, to czy mundurek będzie dobry. Czy na pewno wszystko mamy do szkoły gotowe. I oczywiście mundurek był za dużo, za mały tj marynarka lekko za duża spodnie lekko za ciasne. W sumie to nawet dobrze wyszło bo jak wciągnął brzuch to klata robiła się odpowiednio duża i wypełniała marynarkę w miejscach, gdzie miała zbyt wiele luzu.
W sklepie z mundurkami byłam codziennie, jeszcze dziś czeka nas wyprawa po buty do rugby i ochraniacze i już moje dziecko będzie miało wszystko!
Martwiłam się oczywiście o jego podróże do szkoły, bo szkoła nie jest tuż za rogiem, a całkiem daleko. Nie dość, że trzeba tam jechać autobusem, to jeszcze do autobusu, jak i od niego trzeba spory kawałek przejść. Myślałam, że będę go wozić samochodem, zabierając z samego rana wszystkie dzieci, żeby na pewno zdążyć. Hmmmm głupia ja, i to tak naprawdę mocno głupia.
Moje dziecko do szkoły zawiozłam tylko pierwszego dnia! Drugiego już razem z kolegą pokonał tą drogę sam. Do tego codziennie bez żadnego marudzenia wstaje o 5:45, żeby wyjść z domu o 6:40, a ja swojego czasu myślałam, że jestem kozak bo chodzę na pilates na 6:30.
Jasiek dzwoni do mine i mówi: „Mamo już skończyłem zajęcia, idę teraz z przyjaciółmi do Costy, a potem jedziemy do domu.”
Acha i to po dwóch dniach szkoły!!!! Szczena mamie, opada do samej ziemi. Wniosek: więcej wiary we własne dzieci!!!!!!!!!!!
Nie wspomniałam jeszcze o mundurku, no cóż powiem szczerze, że już nie dziwie się dlaczego Anglicy, mają powiedzmy to delikatnie dość osobliwe poczucie stylu.
Otóż spodnie me dziecko ma szare i to jest całkiem ok, do tego biała koszula, szary sweterek z fioletowymi obszyciami pod szyją i przy mankietach, fioletowy (!) krawat i filotowa (!!!!!!!!!!) marynarka z emblematem szkoły. I czarne buty, ale mają być to obrzydliwe czarne, wsuwane mokasyny.
Teraz uwaga, spodnie mają być zapięte na wysokości pępka i oczywiście jest zakaz noszenia paska. To dlatego poźniej bardzo poważni panowie, zajmujący bardzo wysokie stanowiska noszą garnitury i spodnie bez pasków!!!!!!
Chyba ktoś powinnien uświadomić Anglikom, że to wcale dobrze nie wygląda, a pragnę Wam i sobie przypomnieć, że Jaś poszedł do mega ekskluzywnej szkoły, do której bardzo trudno się dostać i która szczyci się tym, że naucza przyszłych liderów.
Niemniej pierwszy tydzień szkoły i przygotowań do przeprowadzki mamy za sobą, mam nadzieję, że kolejne będą równie spokojne.
Póki co oddalam się w stronę weekendu z dziećmi, życząc Wam słonecznych dni!!!!