krzyki…

Niedziela wieczorem, taki czas kiedy w domu zazwyczaj jest rozgardiasz, bo przecież zaraz zaczyna się tydzień i taka zwykła codzienność.

Dziś jest nieco inaczej, niewątpliwe to co wydarzyło się wczoraj w Londynie, powoduje, że wszyscy jesteśmy na zwolnionych obrotach. Trzeci zamach terrorystyczny w ciągu niespełna trzech miesięcy.

Takie zdarzenia, zawsze zmuszają do refleksji, ja byłam w tym miejscu dwa dni temu, razem z dziećmi, Bartek co środa jest w gabinecie w Shardzie, tuż obok Borough Market, nagle człowiek sobie zdaje sprawę z tego ile ma szczęścia i jak naprawdę nie wiadomo co może się wydarzyć.

Nie chcę się o tym rozpisywać, bo nie chcę w żaden sposób tracić czasu na zło, nie chcę dawać temu siły. Jednak po takim wieczorze jak wczorajszy, doceniam bardziej codzienność, nawet to jak Kaja dostaje napadu złości dwulatka i stajemy się atrakcją uliczną.

Oj tak co do Kai to muszę przyznać, że ma dziewczyna głos, nie wiem czy to czas powoduje niepamięć, czy rzeczywiście chłopcy takiej mocy nie mieli. Kaja do tego wszystkiego jest jeszcze mistrzynią jeżeli chodzi o dobór czasu, absolutnie zawsze jest on mocno nieodpowiedni !!!!!

Skąd Ona to wie? Oczywiście wiemy, że mamy nie reagować, poczekać, aż przejdzie atak, acha w teorii to brzmi całkiem fajnie, a w praktyce, jest nie lada wyzwaniem.

W zeszły weekend wybraliśmy się do Brugge, to cudowna, śliczna miejscowość w Belgii zwana Wenecją północy. Miasteczko urzekło nas bardzo, piękne, stare budynki, położone  wśród kanałów, cudowna architektura, zabytki i galerie.

Miejsce super na romantyczne wyprawy, ale z dziećmi też się da, pod jednym warunkiem, że akurat nie będą miały napadu wrzasku, więc chyba najlepiej żeby mieli tak po 30 lat.

My wybraliśmy się na romantyczną przejażdżkę łódką, wszyscy absolutnie, byli urzeczeni, nawet nasza dwulatka. Przez ten jej spokój straciliśmy naszą rodzicielską czujność i rozmarzyliśmy się, że pójdziemy na spacer, a później w jakiejś miłej restauracji, zjemy rodzinny obiad.

Plan idealny, w rzeczywistości spacer już był zapowiedzią nadchodzącej katastrofy, ale chyba to powietrze w Brugge całkowicie nas odurzyło i pozbawiło instynktu samozachowawczego. Bartek wybrał super elegancką restaurację, ze stolikiem tuż przy oknie z widokiem na kanały.

Jak zobaczyłam restaurację, to coś czułam, że może być trudno. Kryształowe kieliszki, posrebrzane sztućce, wykrochmalone białe serwetki i brak krzesełek dla małych dzieci.

Acha no co się może wydarzyć w takiej chwili?  Jak to co? Kaja zaczyna swoje wrzaski, a dlaczego? hmmm dlatego, że nie pozwoliliśmy jej łyżką do zupy pić soku ze szklaneczki. Każdy by się wkurzył na tak idiotyczny zakaz. A jak Kai się czegoś zabrania, to trzeba za to zapłacić, ona na pewno wykrzyczy swoje.

Kiedy tembr głosu zaczął wzrastać, postanowiłam wyjść z nią przed restaurację, mając nadzieje, że taki spacerek, bo wyjście było z drugiej strony budynku, pozwoli jej nieco ochłonąć i zapomnieć o całej sytuacji.

Och jak się bardzo myliłam!!!!! Kaja wrzeszczała się w niebo głosy. Nawet nie przypuszczałam, że można tak krzyczeć, a przecież sama potrafię czasem zatrząść ścianami i to używając tylko mojego głosu. Tylko, że ja trzęsę papierowymi ściankami wiktoriańskiego domu, a Kaja zatrzęsła całym ryneczkiem przy którym była nasza restauracja.

Tak naprawdę było prawie wszystko, czyli wrzask, trzęsiawica, tupanie nóżkami, nie wpadła na to, żeby rzucić się na ziemie, i np. zacząć wymiotować, za co jestem jej niezmiernie wdzięczna. Nie mniej jednak przez 10 minut byłyśmy jedną z ciekawszych atrakcji Brugge.

Co w tym czasie robiłam ja. Przede wszystkim modliłam się, żeby nie stracić spokoju i opanowania, no i żeby żaden z przechodniów nie wpadł na pomysł pomocy. Ukucnęłam i powiedziałam jej spokojnie, że musi się uspokoić i, że jestem tu jak będzie chciała się przytulić.

Próba dotykania w takiej sytuacji mija się zupełnie z celem, bo Kaja jest tylko głośniejsza, mówienie i uspokajanie, też dają odwrotny skutek. Szczerze powiem, że ja wtedy zamykam się w jakieś kapsule, nie patrzę na ludzi, nie przyglądam się ich reakcjom, chociaż wiem, że są różne, od rozumiejących po potępiające.

Kaja krzyczała, a ja czekałam, krzyczała tak bardzo, że wyszła obsługa restauracji, by sprawdzić, czy wszystko jest ok, krzyczała tak bardzo, że jak po 10 minutach się uspokoiła, przytuliła i wróciłyśmy do środka, Bartek powiedział, że słyszeli ją głośno i wyraźnie.

Muszę przyznać, że obiad po tej akcji minął nam w spokojnej atmosferze. Myślę jednak, że nakarmienie naszego kochanego krzykacza, nie było do końca najmądrzejszym pomysłem. Dlaczego? Ano dlatego, że później znowu miała siłę na krzyk!! Wprawdzie już nie z taką mocą, najwyraźniej struny głosowe były już nieco naruszone, ale mimo wszystko krzyk był.

Kaja codziennie wystawia nas na próby, staramy jej się nie dawać i jednocześnie pomóc jakoś przejść ten trudny czas. Wiem, że to przechodzi, bo przecież chłopcom już takie ataki szału się nie zdarzają, ale muszę przyznać, że bunt dwu, a właściwie już prawie trzylatka daje w kość, dziś też Kaja urozmaiciła nam spacer, ale jakoś dziś wcale mnie to nie wyprowadziło z równowagi. Można powiedzieć, że wręcz się z tego wrzasku cieszyłam, bo to znaczyło, że jesteśmy cali i zdrowi, że żyjemy!

Spokojnego wieczoru…

IMG_3012.JPGIMG_3016.JPGIMG_3023.JPGIMG_3024.JPGIMG_3026.JPGIMG_3032.JPGIMG_3065.JPGIMG_3095.JPGIMG_3111.JPGIMG_3123.JPGIMG_3140.JPGIMG_3159.JPG

2 myśli na temat “krzyki…

  1. Brugia! Ależ Wam zazdroszczę! Też bym chciała ją kiedyś zobaczyć…

    Ech, tak to jest… Jest dobrze i tracisz, rodzicu, swoją czujność ;D
    Fajnie, że się nie dałaś :* Że przeszło… :* Życzę siły!

Leave a Reply