Moje dzieci z prędkością światła stają się coraz starsze. Nie mogę powiedzieć, że dzieje się to w niezauważalny sposób, bo to by oznaczało, że czas mi ucieka, a naprawdę wolę tak nie myśleć.
Jasiek w tą sobotę skończył 11 lat. 11!! Acha właśnie tyle, chociaż wygląda spokojnie na 14, a nawet 16 – ście lat. No cóż wzrost zdecydowanie ma w genach i wdał się z nim zarówno w rodziców jak i w dziadków.
Mieliśmy długo rozmowę o tym, że po tych urodzinach Jaś, będzie nastolatkiem, ale tylko w Polsce. W Anglii na bycie TEENager (nastolatkiem) musi poczekać aż do 13 (thirTEEN), także dość długo zajęło nam ustalenie kim on właściwie jest :). Ach te języki, pozwalają nam być dziećmi, nastolatkami, a czasami nawet i dorosłymi w tym samym czasie.
Zresztą prezenty też dostał z pogranicza, bo Staś zadbał o to, żeby był jeszcze dzieckiem i kupił mu uroczą maskotkę świnkę z filmu Moana. Rozczulił mnie tym bardzo, przede wszystkim sam pomyślał, o tym, żeby ją kupić, wydał na nią swoje zaoszczędzone pieniądze,co umówmy się wcale nie jest oczywiste. Bardzo było zabawne jak w sklepie Staś płacił za świnkę i Pani zapytała: „dla kogo ta świnka?” Staś z dumą odpowiedział, że dla brata, Pani na to miłym głosem, o to młodszy braciszek się ucieszy? ile ma lat? Staś z dumą odpowiedział, że młodszym bratem to jest on, a jego starszy brat ma lat 11! Dobrze, że Jaś tej rozmowy nie słyszał , ani nie widział miny jaką pani zrobiła:). Maja jako starsza siostra zadbała o prezent w stylu nastoletnim, znacie fidget spinner? Szał jest teraz na to wśród młodzieży. Oczywiście Janek dostał fidget cube. A ma zadbaliśmy o dorosły prezent, czyli bilety na musical, w końcu i my coś z tego musimy mieć, nieprawdaż?
Zazwyczaj weekend to dla mnie taki czas, kiedy czekam na poniedziałek. Serio, bo wtedy mogę wyrwać z dnia trochę czasu dla siebie. Nikt też nie widzi co robię, a czego nie. Poza moimi ukochanymi zajęciami, czyli uwielbionym sprzątaniem wraz z jego szerokim wachlarzem aktywności jak co poniedziałek mogę po raz kolejny zacząć dietę, czy ćwiczenia z Chodakowską lub nie. Co poniedziałek rozpoczynam nowe życie.
Tyle tylko, że ten weekend, był nadzwyczaj mega fajny. OK sobota, cała była poświęcona Jaśkowi, pojechaliśmy z dzieciakami do Kidzania, jak będziecie w Londynie z dziećmi od 5 do 14 lat, to warto się wybrać. To miejsce gdzie dzieciaki, mogą doświadczać życia dorosłych, a właściwie, „wykonywać” różne zawody, które mamy szansę robić kiedy skończymy 25 lat i całkiem niezłe studia, albo przynajmniej fajne szkolenia. Jak na londyńskie przyjemności to ta jest całkiem tania i mamy dzieciaki z głowy na 4 godziny!!!!!
Ja w tym czasie, wyskoczyłam zobaczyć czy aby na pewno nie ma nic nowego w sklepach :). I oczywiście szukając nowości odkryłam, że Ewa Chodakowska (albo jakikolwiek jej substytut) jest mi potrzebna szybciej niż w poniedziałek. Ja nie wiem czy w tych sklepach to już całkiem poszaleli i te rozmiary to na lalki Barbi szyją, czy może jednak nadmiar wszystkiego co w ostatnim czasie ukajało nerwy, jak również zabijało czas, tudzież poprawiało humor znalazło swoje miejsce na stałe w moim ciele, z jakąś niewyjaśnioną lubością wybierając okolice pupy i brzucha. Ba i żeby to jeszcze chciała być taka ładna jędrna pupa w stylu latynowskim, to może bym się cieszyła, ale ona w niczym takiej nie przypomina. Za to z przodu, nie mam tzw. sześcio paka, chyba, że siedzę wtedy coś tam się pokazuje :).
Ponieważ temat tego czy mam 3 kg za dużo czy za mało (chociaż to nigdy nie był mój problem) ciągnie się za mną jak guma z rozciągniętych majtek to postanowiłam go zakończyć raz na zawsze. Nie czekając na poniedziałek, wszystko zaczęłam w niedzielę. Robię to po raz ostatni tak sobie obiecałam i dlatego też o tym piszę, bo jak znowu ustalę to sama ze sobą to jakoś we dwie zawsze się dogadamy i okaże się, że któraś którejś odpuści, a tak postanowienie zdobyło publiczność, więc stało się zobowiązaniem, to teraz już nie ma to tamto. Możecie pytać jak mi idzie. Od razu mówię, drugi dzień jest wspaniale, czuję się świeżo, młodo, pełna wigoru i radości, tylko cholera jasna, jakaś lekko poddenerwowana, ale poza tym chodzący ideał (mam nadzieję, że przeczytaliście to zdanie z przymrużeniem oka!). Chyba pójdę spać o 19 żeby już nie patrzeć na zawartość lodówki z której ser halloumi, aż krzyczy żeby go pożreć, a chałwa, o matko przecież ja jej nigdy nie lubiłam!, ale też jakoś tak bardzo atrakcyjnie wygląda.
Ja nie wiem jak te wszystkie modelki to robią, jak dają radę omijać szerokim łukiem wszystkie pyszności świata. Jak będę tak dalej pisała, to coś czuję, że moja misja zakończy się szybciej niż się zaczęła 🙂
Wczoraj na chwilę zaświeciło słońce, było go wystarczająco na tyle by umilić nam spacer w Kew Gardens absolutnie trzeba się wybrać, szczególnie o tej porze roku, kiedy wszystko kwitnie. Jedyną niedoskonałością miejsca jest bliskość lotniska, a to oznacza, że samoloty można niemalże poczuć na swojej głowie. Dla wielu osób to może być duży problem, ale dla nas to okazało się być wartością dodaną. Nasz Janek uwielbia samoloty, wie o nich wszystko! Chodził z głową zadartą do góry i co chwila krzyczał: widzieliście ten samolot? a tamten?
Trzymajcie za mnie kciuki, żebym do jutra w swoich zmianach wytrwała.
Spokojnego wieczoru…




