wspomnienie z …

Długi weeekend ma jedną wadę, zawsze się kończy :(. Nasz zakończył się już w poniedziałek bo tu trwał on tylko trzy dni.

Pogoda no cóż nawet nie udawała wiosennej, była za to bardzo angielska. Wbrew pozorom angielska pogoda wcale nie oznacza deszczu, to raczej tak nisko zawieszone gęste chmury, dające poczucie ciężkości, jakby człowiek musiał na swoich barkach trzymać niebo.  Do tego lubi wiać wiatr, lub wręcz przeciwnie, powietrze zdaje się „stać” w miejscu, zdarza się, że pomimo tej ponurej aury na chwile wyjrzy słońce. Wszyscy je wówczas zauważają i nikt nie pozostaje na nie obojętnym.

Taka pogoda w zależności od stanu umysłu może nas wprowadzić w nastrój niezwykle twórczy, lub bardzo melancholijny.

Jako, że my ostatnio mamy raczej wysokie loty, to melancholia na szczęście postanowiła nas w ten długi weekend ominąć szerokim łukiem, na jej miejsce wskoczyły radośnie spontaniczność i kreatywność. Oczywiście wszystko w ramach zdrowego rozsądku i oczywiście tego jak można być „szalonym” mając czwórkę dzieci na pokładzie.

My postanowiliśmy ten weekend spędzić w Shrewsbury. Początkowo wszystko było zaplanowane na wyjazd w sobotę rano, ale później stwierdziliśmy, że to zupełnie bez sensu i lepiej jechać w piątek.

Mąż w pracy, dzieci w szkole, w domu tylko najstarsza i najmłodsze :). Pomysł genialny, ja biegiem do sklepu po jakieś małe zakupy, a przede wszystkim po kocie jedzenie, bo koty raczej musiały rozprawić się ze stanem kociej melancholii w ten weekend.

Szybkie pakowanie, chociaż biorąc pod uwagę, że trzeba spakować 6 osób na 3 dni, to chciał nie chciał oznacza, że i tak waliza wielka, sztuk raz musiała być ściągnięta ze strychu, do tego tuzin mniejszych torebek i torebuszek plus nocnik!!!!! Tak, tak Kaja dołączyła do tych co kontrolują swoje potrzeby fizjologiczne w związku z tym nocnik musi być, bo to jeszcze ten etap, kiedy toaleta publiczna nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem.

Po zjedzeniu szybkiego obiadu, dziękuje Waitrose za świeże tortellini co gotują się w 2 minuty, uwaga bez żadnej kłótni!!!! o g.17 wszystko zapakowane łącznie z nami w samochodzie.

Pojechaliśmy do miasta w którym zaczęło się nasze angielskie życie. Shrewsbury jest miasteczkiem gdzie urodził się Darwin, a przez środek  płynie piękna i jednocześnie najdłuższa rzeka w Angli – Severn.

Pojechaliśmy, ale jak to my, zapomnieliśmy wózka dla Kai (na nasze usprawiedliwienie powiem tylko, że Ona nigdy nie chce go używać, jak się okazało, działa to tylko wtedy kiedy wózek jest) i oczywiście założyliśmy Kai za małe buty.

Haaaa pierwszy dzień nie mógł zacząć się lepiej. Dziecko nie chce chodzić, bo stopy są delikatnie mówiąc ściśnięte w bucikach, wózka brak, więc co? No nic pozostają ręce. Problem jedynie w tym, że nasza niespełna trzylatka przerasta nie jedną pięcio, a nawet sześciolatkę, no cóż w takich chwilach wiem już dokładnie po „jaką cholerę” Bartek wstaje o 5:30 każdego dnia. Następnym razem wypróbujemy Jego kondycje na mnie 🙂 tylko ja wcześniej zrzucę parę kilo, żeby dobić do mojej kategorii wiekowo-wagowej 🙂

Po tym jak udało nam się kupić buty dla Kai, mogliśmy ruszyć na podbój miasta, głównie parku i placu zabaw, to takie zwiedzanie w stylu dorośli plus tłum dzieci.

Miasteczko jest naprawdę urocze, pełne wąskich uliczek i starych domów. Wzdłuż rzeki ciągną się mury miasta, jest też bardzo malowniczy park z uroczym wiszącym mostkiem tylko dla pieszych.

Od razu mówię, że jak mieszkałam w tym miejscu to wcale go nie doceniałam. Nie umiem i nie umiałam żyć w takich małych społecznościach, gdzie wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą na wzajem.

Oczywiście zupełnie inaczej takie miejsce wygląda kiedy człowiek doświadcza go z perspektywy turysty, wtedy jest czas na to by dostrzegać jego uroki. Tak samo było tym razem ze mną. Nagle znalazłam się w raju, chociaż muszę przyznać, że w poniedziałek bardzo się cieszyłam na powrót do Londynu.

Co zmieniło się w Shrewsbury? Absolutnie nic i absolutnie wszystko. Są stare miejsca takie jak mały różowy sklep, który jest zbiorowiskiem badziewia wszelakiego, ale każda rzecz jest tam zapakowana w różową bibułkę. Nazywa się Wisteria Lane, i znajduję się w maleńkim domeczku, gdzie osoby powyżej 170 cm mają problemy z zachowaniem sylwetki wyprostowanej.

Nasz pierwszy angielski dom rozrósł się bardzo, w miejscu, gdzie wypasały się owce, jest teraz nowoczesne osiedle. Z jednej strony to fajnie, bo ludzie mają gdzie mieszkać, z drugiej trochę szkoda, że człowiek wszystko tak bardzo zagarnia.

Poza Shrewsbury, odwiedziliśmy Llandudno. Miasto w Walii nad Morzem Irlandzkim, myślę, że właśnie tam można zakochać się w nieograniczonych przestrzeniach Walii. Wiatr wiał z całych wietrznych sił, ale to paradoksalnie dodawało jedynie uroku temu miejscu.

Najważniejsze, że wszyscy wróciliśmy zadowoleni i szczęśliwi. I mimo, że słońce o nas zapomniało, to baterie doładowane conajmniej jak byśmy odpoczywali w słonecznej Italii.

Mam nadzieję, że Wy wszyscy odpoczęliście i jakoś dobrniemy do kolejnego długiego weekendu.

Spokojnej nosy…

IMG_2272IMG_2202IMG_2219IMG_2228IMG_2229IMG_2233

 

 

Leave a Reply