Najważniejsze zawsze dzieje się w domu…

Po krótkiej wizycie w Warszawie mam tyle myśli w głowie, że chyba trudno mi je będzie zebrać w jedną logiczną całość, a więc przygotujcie się na chaos.

Dziś będzie nieco „filozoficznie” i pewnie kilka głębszych myśli z siebie wydobędę, ostrzegam przed dalszym czytaniem :).

Jak zawsze Warszawa postanowiła mnie wziąć z zaskoczenia. Nie chciałam jechać, nie chciałam i to bardzo, całkiem wygodnie mi się zrobiło w moim londyńskim kokonie i nie chciałam niczym sobie tej wygody psuć, a takie wyjazdy wiadomo, zawsze wszystko niszczą, odbudowanie kokonu za każdym razem jest coraz trudniejszym zadanie, ale tym razem siła wyższa czyli urzędowa sprawiła, że musiałam po raz kolejny opuścić swoją strefę komfortu.

Wczoraj pisałam o tym, jak to dziś zamienię się w „anioła śmierci” to taki mój stan ducha po powrocie z jakiegokolwiek wyjazdu, kiedy wracam do mojego wiktoriańskiego domu, w którym nie ma żadnej prostej ściany, a o krzywej podłodze nie wspomnę, zawsze wstępuje we mnie zła moc – delikatnie mówiąc.

Każdy dzień po powrocie, to taki, gdzie najlepiej jest kiedy wszyscy domownicy szybko usuną mi się z drogi. Wstaję zawsze wściekła jak osa i czepiam się absolutnie wszystkiego, zdecydowanie szukam zaczepki i to najlepiej w parze z konfrontacją. To taki mój sposób na odreagowanie na to, że tu jestem. Tak wiem i już słyszę jak mówicie, a kto do cholery Ci każe tu być, jak Ci się nie podoba to zabieraj zabawki i wracaj…Słuszna uwaga, tylko problem w tym, że zupełnie nie o to chodzi. Ja Anglię lubię i lubię to moje angielskie życie, ja po prostu nie lubię powrotów nieważne dokąd one miałyby być. Kiedy wyjeżdżam nawet, a może szczególnie, w takie miejsce jak Warszawa, gdzie mam wolny czas, kiedy mogę spotkać się w fajnym miejscu z super znajomymi, kiedy po prostu nigdzie nie muszę się specjalnie śpieszyć i kiedy zwyczajnie jest mi dobrze, to nie lubię, a wręcz nie cierpię wracać do codzienności, w której tego wszystkiego nie ma, a za to jest cały radosny tłum obowiązków, z którymi jakoś nie tworzymy idealnej pary.

Chociaż ostatnio dzięki mojemu własnemu projektowi terapeutycznemu, jakim jest ten blog, coraz bardziej cieszy mnie szarość i nuda, bo tak naprawdę to one pozwalają na to by wyjazdy były czymś wyjątkowym.

I oczywiście ten wyjazd był wyjątkowy i to nie tylko dlatego, że najlepszy i najcudowniejszy fryzjer świat Franek Hurny,(obiecuje, że niedługo o nim opowiem) zadbał o to, żeby moje siwe włosy zniknęły, i nie dlatego też, że udało nam się spotkać ze znajomymi w odnowionej Hali Koszyki – moja prywatna refleksja na temat miejsca -JEST MEGA!!!!  Głośno, dużo ludzi, fajne jedzenie, ja takie klimaty po prostu uwielbiam!

Wyjątkowa była ta niedziele 05 lutego 2017, kiedy razem z Bartkiem powiedzieliśmy TAK nowej zmianie.Jakoś tak się dzieje, że wszystkie najważniejsze rzeczy jakie się przytrafiają, dzieją się w domu moich rodziców. To taki nasz dom, nie tylko ze względu na „cztery ściany”, ale na miliardy emocji, które tam krążą. To z Wrzeciona Bartek wyruszał o 3 nad ranem naszym nowym samochodem, po raz ostatni do Szwajcarii 13 lat temu ?!, kiedy oboje czekaliśmy na czerwiec i nasze wspólne życie blisko siebie, to na Wrzeciono przynieśliśmy naszego małego psa, to był pierwszy dom Jasia, z którym mieszkaliśmy przez 4 miesiące, to tam zrobił swoje pierwsze kroczki, które widzieli wszyscy i to tam wczoraj otworzyliśmy ofertę, która zmienia nasze życie.

Idzie nowe, bardzo, bardzo się z tego cieszę. Dziś nie było „anioła śmierci” od rana mam dobry humor, zresztą nie tylko ja, wszyscy mam wrażenie unosimy się lekko nad ziemią.Ta nasza rodzina to już tak ma, jesteśmy wiecznymi „nomadami” i jak to mówi Jaś, nasz dom jest tam gdzie jesteśmy my. W prezencie ślubnym dostaliśmy drewniany „śledź” do namiotu z pustyni. Wędruje on z nami z domu do domu, a co najciekawsze, jeszcze nigdzie nie dotknął ziemi, nie został zakotwiczony, tak samo jak my.

Uwielbiam to nasze życie i wyzwania jakie w nim mamy. Jestem bardzo wdzięczna za każdy dzień. Zrozumiałam też jedną bardzo ważną rzecz, taką o której niby wszyscy wiedzą, ale jakoś nie za bardzo umieją ją wprowadzić w swoje życie. Niczego nie można zazdrościć drugiemu człowiekowi! Nie znamy jego drogi, jego historii i często widzimy tylko to co na wierzchu, zamiast zadrościć warto innymi się inspirować, czerpać siłę z ich doświadczeń, myśleć, że skora On do tego doszedł to znaczy, że nie ma granic, bo to prawda nie ma granic! Wszyscy mamy takie same szanse i możliwości!

Wiem jedno marzenia się spełniają, ta nasza zmiana, to kolejne potwierdzenie tej teorii, ale wiem też, że spełniają się tylko wtedy kiedy jesteśmy na to gotowi, czasem trzeba po prostu poczekać…

 

 

Leave a Reply