Zastanawiałam się o czym tu napisać, bo ten styczeń w swoich pierwszych dniach jest tak strasznie leniwy i powolny…
Gdybym jeszcze była w Warszawie, mogłabym pisać o tym jak pada śnieg, jak chodzimy na sanki i jak wieczorem dzieciak padają ze zmęczenia, a my możemy pić grzane wino i oglądać TVP.
Jestem w Bromley i śniegu ani widu ani słychu, chociaż uwaga mamy mróz -2 stopnie w nocy. Rano jest namiastka śniegu w postaci szronu na szybach, dzieciaki z lubością zbierają to co z szyb zeskrobane zostanie i próbują robić super mini kulki śnieżne, zastanawiam się wtedy czy nie lepiej im otworzyć zamrażalnik , bo tam zdecydowanie więcej szronu niż na samochodowych szybach.
Biedne te wyspiarskie dzieci, serio mówię, często słyszę jak na widok białej milimetrowej warstwy krzyczą z radością: Śnieg, śnieg!!!!! Serce się kraja, bo najgorsze jest to, że wielu z nich będzie żyć z tym przekonaniem przez następnych naście lat, a nie daj Bóg jak naprawdę spadnie tu śnieg.
Wtedy jest katastrofa, ale nie to że drogowcy zaspali, nie bo oni są tu bardzo czujni i autostrady jak i ulice codziennie są sypane solą. Także na angielskich drogowców można liczyć zawsze! Tu jest prawdziwy Armagedon!!!! Ostatnia taka zima była jakieś 6 lat temu i trwała jakieś 3 dni.
Nic specjalnie zimy nie zapowiadało. Był grudzień, temperatury w okolicy zera. I nagle z nienacka w ciągu dnia zaczął padać śnieg. Pomyślałam, nie ma się co nadmiernie cieszyć, zaraz stopnieje (tu oczywiście odezwał się mój wrodzony pesymizm, dziś bym powiedziała „o jak cudownie, że chociaż przez chwilę pada śnieg”), ale nie mogłam się bardziej mylić. Śnieg padał i padał i padał i…nie topniał!!!! Było go coraz więcej!
Pierwszy sygnał o tym, że mamy do czynienia z nie lada problemem przyszedł ze szkoły, o godzinie 12 wszyscy rodzice dostali wiadomość, że w ciagu godziny muszą odebrać swoje dzieci ze szkoły. Mieszkałam blisko więc pomyslałam idę szybko, to może jakiegoś bałwana jeszcze nam się uda ulepić.
Biegiem przebijałam się do szkoły walcząc z dwu centymetrowymi zaspami śniegu, wbiegam do szkoły, a tam chaos, nikt nic nie wie. Brak sztabu zarządzania sytuacją jakże kryzysową. Kto ma gdzie iść, skąd odbierać dzieci, czy rodzice mają iść po dzieci do klasy (tak jak robią to zawsze !!!!) czy może dzieci powinny tego dnia przejść przez sekretariat szkolny, zaczepiając o sale gimanstyczną. Cyrk!!!! Już o 14:30 wracałam z chłopcami ze szkoły, a pragnę zauważyć, że lekcje normalnie kończą się o 15:15!!!!
W szkole nam powiedzieli, że jeżeli taka pogoda będzie się utrzymywała do następnego dnia, to szkoła będzie zamknięta!!!!! OK, pomyślałam to fajnie widać jest szansa na śnieg.
I była śniegu napadało myślę z dobrych 5 do nawet 10 centymetrów. Tego dnia Bartek musiał ze szpitala wracać na piechotę, bo autobusy nie jeździły, ba nie tyle nie jeździły co zostały porzucone przez pasażerów jak i kierowców, podobnie jak samochody. Ulice były poblokowane, a angielscy drogowcy nie nadążali z solą i głównie sypali ją na porzucone na poboczach pojazdy.
Ten stan rzeczy trwał 3 dni! Dla naszych dzieci to były najlepsze zimowe angielskie dni, połączone z edukacją, bo przekonali się, że zjeżdżać z górki, kiedy jest śnieg można na absolutnie wszystkim!!!, reklamówki, przykrywki o śmietników, kartony….wszystko miało status sanek!
Dla mnie to był czas obserwacji ludzkich zachowań w nienaturalnym środowisku. Widziałam jak pod moim blokiem ludzie jeżdżą na nartach. Nasz sąsiad porzucił swój samochód na środku parkingu, dbając tym samym o to by nikt nie wyjechał z niego narażając siebie i innych.
I tak by się chciało napisać, coś podobnego w tym styczniu, ale nie można, od 6 lat nie pada śnieg, jest za to mokro i zimno, no cóż i tak uważam się za szczęściarę, bo gdybym przyjechała do UK później to nie widziałabym tu śniegu!!!!