Już wtorek, a ja mam wrażenie, jakby jeszcze był piątek.
Weekend śmignął z prędkością światła. Oczywiście okazało się bardzo szybko, że mąż w domu przez cały weekend to zdecydowanie za dużo słodyczy.
Nie zrozumcie mnie źle. Czekałam na ten weekend bardzo. Od czasu letnich wakacji nie mieliśmy wspólnego, rodzinnego weekendu. Nic zero!
I oto przyszedł i co…i okazało się, że tak jesteśmy oboje przyzwyczajeni do tego, że weekendy to szalony pociąg zdarzeń, że jak nagle wszystko zwalnia to my nie potrafimy się w tym odnaleźć.
Oczywiście ja jak to baba, łatwo sobie ze stresem poradziłam, w sobotę wieczorem,późnym, po tym jak już znajomi wyszli, strząchałam awanturę, ale nie jakąś tam delikatną kłótnie, tylko pełną, okrągłą porządną aferę …o nic!!! Wszystkie feministki i walczące o prawa kobiet byłyby ze mnie dumne.
Byłam jak lwica, walczyłam dzielnie o co… o nic!!!! Dlaczego, a dlaczego nie?? No jak to dlaczego, naprawdę chcecie ze mną zaczynać tą dyskusje.
Powiem szczerze, to takie chwile, kiedy wstyd mi za samą siebie, bo to trochę nie uchodzi być takim babonem wrednym, ale to też takie momenty, kiedy wiem, że jestem mega szczęściarą, bo mój mąż wybacza mi takie idioctwa w mgnieniu oka.
To też takie momenty, kiedy się uczę, ze nie można zapominać o to by w codzienności zadbać nie tylko o dzieci i koty i o to żeby dom był posprzątany, ale też i o siebie.
Niedzieli po szalonej sobocie pozwoliłam już być spokojnej. Leniwia nam minął te dzień, tak jak minąć powinien.
Zaczął się tydzień, ale nie byle jaki bo jeszcze cały czas trwał Black Friday weekend. Do poniedziałku wieczorem, Anglię opanowały przedświąteczne wyprzedaże.
Wszystko do 30% taniej, wow nie lada okazja, zoaszczedzić na prezentach gwiazdkowych, będzie można zaszaleć. Jako, że weekend był w gronie i nastroju rodzinnym, poza małym wskokiem mojej złości, to zakupy sobie odpuściliśmy, ale spece od marketingu, wiedzą, że takich „oszalałych” jak ja jest cała masa i na pewno to właśnie oni zostawili zakupy na poniedziałek.
Od dziś oficjalnie weekend to piątek, sobota, niedziela i poniedziałek!!!!!! tak tak wszystkie te dni zaliczały się do Black Friday weekend.
Więc w poniedziałek z samego rana wysyłam sms do przyjaciółki. Jedno słowo, a znaczy wszystko: „ASHFORD?”.
Ashford to nasa najbliższ świątynia boga pieniądza, outlet!!!!! Czegóż można chcieć, więcej, niedość, że discount sam w sobie to jeszcze obniżki na black friday weekend, muszę tam jechać.
Pech chciał, że przyjaciółka sms’a nie zauważyła z prędkością światła, więc ja szybko stwierdziłam, że wywiozę pół strychu rzeczy do charity, może komuś się przyda i zawiozę męża do pracy. Po sobocie naprawdę muszę się starać :).
Kiedy zbliżałam się do Denmark Hill odpisała:” Jasne, wpadaj!!!!” Dzwonię i mówię, że będę za 1/2 godziny i jedziemy. Tu niestety wiedziałam, że po ulicach Londynu mknie się z zawrotną prędkością 30 mil na godzinę, a ja miałam do pokonania sporą część z ograniczeniem do 20.
Co to oznacza, że nie 1/2 godziny a conajmniej 45 minut. co to oznacza? że w Ashford będziemy przed 12!, a to oznacza ze mamy maks 2 godziny. No nic nie zrezygnuje!
Taka okazja nie zdarza się dwa razy. Więc cisnę samochód na zakazach osiągam zawrotne 35 mil na godzinę, mam nadzieję, że żaden radar tego nie złapał.
I już po 50 minutach jestem na miejscu. Przyjaciółka już ze swoim niemowlakiem w samochodzie, widzę jak nerwowo uderza palcami o kierownicę, z tyłu siedzi jeszcze jedna napalona matka wariatka, co to ja z matczynej smyczy spuścili. Wyskakuje z mojego samochod i szybko wskakuje do czarnego rumaka, który zawiezie nas do krainy rozpusty, gdzie karty kredytowe potrafią się zapalić z przegrzania.
Tak wiem mogłyśmy spotkać się na miejscu, ale wspólna jazda samochodem to błogie dwie godziny plot. W czasie outletowych polowań, nie można zbyt zajmować się rozmową nie związaną z zakupami. Trzeba wytężać wszystkie zmysły. Polowanie musi zakończyć się sukcesem!!!!
Mimo mojego nieodpowiedzialnego spóźnienia, na miejscu jesteśmy 11:30. To co rozdzielamy się, Helen rusza na polowanie butów, my z Dorotą w drugą stronę, trzeba znaleźć bezrękawnik, a ja muszę znaleźć coś. Co? Nie wiem co, coś na prezenty, coś w super cenie, coś mega. Pierwszy, drugi trzeci sklep. Wskakujemy, rozglądamy się, nozdrza prawidłowo pracują, oczy szerokie, wielkości 5 złotych, uszy nastawione, bo może ktoś coś do kogoś po cichu wyszepcze, że np Abercrombie ma dodatkową przecenę, w takiej sytuacji, należy wszystko rzucić i biegiem do sklepu, gdzie jest szansa na upolowanie prawdziwej okazji.
12:30, cały outlet obleciany, a my już w Food Hall, po zdrowy lunch. Ze zdrowych rzeczy jest McDonald, Subway (do którego kolejka taka, jakby była conajmniej promocja BUY1 GET 1 FREE)…rachunek prosty stanie w kolejce po cokolwiek co ma poniżej tysiąca kalorii zajmie nam dobrych 30 minut.
Na taki luksus nie możemy sobie pozwolić, problem w tym, że wszystkie mamy przyczepione brzuchu do kręgosłupów, bo żadna jeszcze nic nie jadła.
Fish and Chips.
12:45 dalej na zakupy. Ludzi coraz więcej i coraz trudniej zachować zdrowy rozsądek.
Wszystkie zgodnie stwierdzamy, że czas pomału wracać. Żeby nie wracać z pustymi rękoma, wbiegam szybko lecreuset i kupuje patelnię. Taką na maksa wypasioną!
I jak już dumnie idę ze swoim nowym garem, Helen opowiada, jak to właśnie z jej Lecruset’a odpadło dno, a że garnki mają dożywotnią gwarancję to postanowiła upomnieć się o swoje. W sklepie powiedzieli, że to się nigdy nie zdarza, a ona najwyraźniej źle gara używała, bo pewnie wsadzała go z lodówki do piekarnika i odwrotnie….
Hmmm no coź przynajmniej wiem, że lodówka, a potem piekarnik to niekoniecznie najlepsza kolejność dla garnków.
Potem już były normalny spokojny poniedziałek. Z dziećmi, z basen, z gotowaniem sprzątaniem, wieczornym negocjacjami z dziecimi, o tym że 21:00 to już jest wieczór i już powinni spać….
Tak jest codziennie! Codziennie coś się wydarza, codziennie coś powoduje, że jest śmiesznie i coś powoduje, że jest rozpaczliwie i płaczliwie i to właśnie powoduje, że codzienność jest taka magiczna!
Dobranoc!
P.S. Błędów nie sprawdzam, nie mam na to czasu, więc takowe i ewentualne musicie wybaczyć mi dziś 🙂