Codziennie ta sama rutyna. Czasami przytłacza mnie to tak bardzo, że nie umiem cieszyć się z dnia.
Właśnie dziś taki dołek codzienności mnie dopadł.
Po ciężkiej nocy, bo w domu dwoje dzieci chorych, więc jak nie jedno to drugie, a to kaszle, także wiktoriański dom się trzęsie, a to jęczy bo kaszle, a to płacze, bo pić się chce, a to marudzi, bo przecież jest chore….
Rano jest jednak bezwzględne. Pokazuje się, chcesz tego czy nie, zaczyna się dzień.
Trudno mi było do czegokolwiek się zmobilizować, wstałam niczym “obsrana” księżniczka, do wszystkiego nastawiona negatywnie. Wszystko było źle.
Nie tak Bartek prasował koszule, chociaż co mnie to obchodzi, nie dość, że sam prasuje, to jeszcze nie robi tego dla mnie. Nie tak się odezwał, nie tak spojrzał, właściwie nawet nie wiem co powinien zrobić inaczej, może ogólnie wszystko, albo najlepiej NIC!!!!!
Bez specjalnych ceremoniałów, tudzież miłych słów, Jasiek poszedł do szkoły, a mój mąż do pracy. Rozejrzałam się po domu i pomyślałam sobie, że nie dotknę telefonu i nie napiszę do niego wyczerpującego sms’a pt. jak to mam dość wiecznego sprzątania i ciągle tego samego bałaganu w domu, chociaż raz mogliby zrobić jakiś inny bałagan, przynajmniej skarpetki rzucić w jakoś nieco bardziej fantazyjny sposób, to nie zawsze tak samo, tuż obok kosza na brudy.
Pakując zmywarkę, starałam się zająć głowę czymś miłym, czymkolwiek, ale znowu taki dzień, kiedy nic miłego do głowy samo z siebie przyjść nie chce. Człowiek sam wrzuca się w swoją prywatną lawinę nieszczęść.
Zatracona w swym “cierpieniu” nawet nie usłyszałam, jak podszedł do mnie Staś: “ Mamo tata Cię chce”. No cóż składnia jakiej używa Staś mówiąc po polsku, czasami sprawia, że można się zaśmiać,ale przecież nie dziś.
“HALO!” takie naprawdę halo, na maksa wnerwione, zdecydowane, takie po którym już powinien wiedzieć, że lepiej się rozłączyć, ale nie ten radośnie pyta “ Co tam żabki u Was?” No nie matko kochana, dlaczego On mnie tak prowokuje?????!!!!!!! Przecież obiecałam sobie, że nie zrobię awantury….
Szybko odpowiedziałam “jak zawsze rano, sprzątam!!!!”.
Po tym telefonie obudził się we mnie mój prywatny “anioł śmierci”. Zaczęłam od serii wymownych wiadomości tekstowych, których przecież miało nie być, a co tam niech sobie nie myśli, o nie właśnie, że nie ujdzie Mu to na sucho, po co dzwonił, ja się pytam.
Co nieco po 11-stu latach mój mąż się nauczył, tzn. nie odpowiedział. Tym samym oczywiście rozwścieczył mnie jeszcze bardziej. Bo jak wejdzie we mne destruktor to nie ma siły, żeby od tak się zatrzymał.
Geeezz co zrobić z tym nadmiarem energii.
Skoro nie chce gadać to nie, Jego sprawa. W takim razie wezmę się za porządki, takie świąteczne. Trzeba powyrzucać za małe rzeczy, posegregować książki, przejżeć zabawki…Jest plan, że mamy się wyprowadzić, więc trzeba pozbyć się wszystkiego co zaśmieca przestrzeń, tak, żeby firma przeprowadzkowa nie miała wątpliwości co i jak pakować.
Najpierw wpadłam na genialny pomysł, zaangażuje do tego Stacha, co z tego, że chory! Ja też nie czuję się dobrze, a robić muszę.
Szybko mnie przekonał, że to bardzo słaby pomysł. Odesłałam Go na dół, niech czyta książkę, ogląda serial i nie przeszkadza.
Zgodnie z zasadą sprzątania mojej Mamy, “żeby dobrze sprzątnąć, najpierw trzeba zrobić mega bałagan” najpierw wszystko wywlokłam na środek pokoju. Bajzel, że ciężko gdziekolwiek stanąć, nie mówiąc o tym, że przejście z jednego końca na drugi było absolutnie niemożliwe.
Bałagan powodował, coraz większy poziom zniszczenia we mnie. Chyba nic nie było w stanie mnie zatrzymać!!! Byk, któremu toreador pokazuje czerwoną płachtę, przy mnie dziś to pikuś.
Wyciągnełam z pod łóżka stertę zabawek i mnóstwo pudeł. Oczywiście wszystko wynocha do śmieci. Na ścieżce, obok domu, gdzie stoją pojemniki trudno znależć wolne miejsce, pół domu tam wyniosłam.
Otworzyłam jedno pudło,żeby sprawdzić co za cholerne pierdoły tam wcisnęłam.
A tam pudełko po czekoladkach Chopin, a w nim zdjęcia ze Szwajcarii. Naszej Szwajcari, tej wspólnej i tej Bartkowej, przede mną.
Czas się zatrzymał? Cofnął? Odpłynął, po prostu siedziałami oglądałam. O rany pułka ze zdjęciami Majki, pamiętam jak ją pierwszy raz zobaczyłam.
I ulica po której chodziliśmy tysiące razy. I dom Rue de Berne, pierwszy, nie do końca wspólny, ale nasz.
I MIGROS, gdzie w weekend chodziliśmy po najlepsze bagietki na świecie, gruyere’a z ziarenkami soli, winogorna i zieloną pietruszkę – wiem sama się śmieje jak myślę o tej pietruszce, ale wtedy to był zestaw obowiązkowy.
I zdjęcie Geralda – Bartka przyjaciela i szefa, który siedział na tarasie w Alpach, tuż po operacji.
Tyle wspomnień, tyle nas w jednej małej puszcze po czekoladkach.
Zrobiłam zdjęcia zdjęć i wysłałam Mu pisząc: „Pamiętasz?”.
Przeszła cała beznadziejna złość. Niesprzątany od wieków schowek pod schodami, sprzątnął się niemalże sam.
Czasem szkoda czasu na zatracanie się w codzienność.
Czasem warto pamiętać jaką drogę przeszliśmy, jak wiele razem przeżyliśmy, jak super wspomnienia mamy i jak mam nadzieje, jeszcze dużo przed nami!!!
Dobranoc!!!!
P.S Błędy są wynikiem braku czasu, na dokładne sprawdzenie ortograii i nie tylko.




Bo życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiadomo co z niego wyjmiesz;-)- powiedział Forrest Gump. Tak mi się skojarzyło z Twoim, skąd innąd, bardzo fajnym postem. Pisz dalej! x
Dokładnie tak!!! Dzięki wielkie :)! xxxx
Idealnie odzwierciedlony moj dzisiejszych dzien, poza jednym malym istotnym szczegolem-nie znalazlam swojego „pudelka po czekoladkach” .
na pewno gdzieś znajdziesz 🙂 może nie zrobiłaś odpowiedniego bałaganu 🙂